11-03-2008 00:01
Pionek VI - relacja
W działach: gry planszowe | Odsłony: 3
Autobus 33 dowozi na Pionek zbyt wcześnie. Tym razem jadę z Mrówką. Pionek odbywa się kilka kroków od najważniejszego przystanku w Gliwicach. Wiemy, że znów jesteśmy pierwsi. Miajmy zatem budynek MDK i zmierzamy na kawę do amerykańskiej jadłodajni.
Urtwalamy wcześniej omówiną strategię. Żadnych sentymentów względem siebie, żadnych względem znajomych, rodziny. Jeśli bóg da, rozegramy kilka parti, jeśli nie, nikt sie nie będzie obrażał. To nasz szósty Pionek - wiemy, że chcemy poznawać nowe gry. Ustlilismy to - nic nie powtarzamy, nie gramy w to co mamy. Edukujemy się, szukamy, poznajemy. Kubki po kawie lądują w koszu, a my na Pionku.
Tak, jesteśmy pierwsi. Sala jeszcze nieśmigana. Opłacamy wstęp i od razu rzucamy się na Neuroshimę Hex - tak, tak, oczywiście żetonami z dodaku, który jest jeszcze w playtestach. Ja Nowy Jork, Mrówka Neudżungla. Gra się przyjemnie, rozgrywka jest wyrównana i ciągle miodna. Trudno powiedzieć jak obie armie wypadną w konfrontacji ze starymi, lecz ze soba idą łeb w łeb.
Pojawili się pierwsi goście, dotarła reszta pomarańczowych koszulek, z braku lepszego pomysłu już na wstępie łamiemy zasady: siadamy do Puerto Rico. Przy stole dwójka tyska oraz Korzeń i stały bywalec (wybacz, nie zapamiętałem imienia) Pionka. My już ograni, oni debiutanci. Gra toczy sie szybko i sprawnie. Wygrywa jak zwykle Mrówka (mimo, że nawykły do angielskiej wersji pomylił duże budynki i wziął nie ten, który chciał - mnie też obrazki raczej przeszkadzały), świetnie zadebiutował Kornik wyprzedzając mnie o włos.
Następnie zasiadłem do Cuby mając za współgraczy Stałego Bywalca, Mattiego oraz Ziela (ach! mordy wy moje!!!). Mniej wiecej w tym momencie straciłem świadomość. Gra totalnie nam nie wypaliła, męczyliśmy się strasznia, popadając w coraz większą głupawkę - analysis paralysis. Kiedy zaczęliśmy umierać ze śmiechu, ktos wpadł na pomysł by zwycięzcę wyłonić za pomocą palczastej gry wymyślonej przez Mattiego...
Potem złamałem kolejne ustalone przez siebie reguły. Nie zagrałem w nic, w co chcialem zagrać. Grałem głównie w party games - Visionare, Sałatka z karaluchem, albo w gry przypadkowe, które widziałem już wcześniej na Pionku, skierowane do młodszej publiczności: Loopin Louie a nawet Super Farmer. Popadałem przy tym w coraz większą głupawkę.
Po przerwie obiadowej w bardzo ciekawej i przystępnej cenowo restauracji ukraińskiej wystartowałem w Trzwikowo-Folkowym konkursie wiedzy o planszówkach. W zespole z Zielem. Tak byliśmy jednym ciałem i jednym duchem - NeuroZielem. Obawialiśmy się szalonych pytań Trzewika, choć na jego specialites de la maison jak sie okazało znaliśmy odpowiedzi. Na szczęscie Trzewik wymyślił kostkę, która decydowała, kto, komu zadaje pytania. I bóg niech chojnie obdarzy Folka (czym tam Folko zechce), że wprowadził kategorie do wyboru a w nich sekcję Fandom. Nie dotrwalibyśmy z Zielem do trzeciej rundy, gdyby nie ten fakt. A tak - werble - odnieśliśmy zwycięstwo nad samym Uikiem wspomaganym przez Tiju. Fakt ten nas doprowadził niemal do łez. Tak się dobrze bawiliśmy. A że kilka minut przed zwycięstwem przypadkiem zostałem siódmym człowiekiem fandomu - omal ze tej radości, z tego bezmiaru szczęścia, nie padłem w histerycznym chichu na podłogę.
Sobotę zakończyła posiadówka z pizzerii, gdzie miałem okazję poznać dziwaczną grę 6nimt (czy jakoś tak). I mimo iż było tak pięknie, tak wspaniale i śmiesznie nie przewidywałem w swych planach, ze będę musiał poświęcić niedzielę dla Pionka. Na szczęscie musiałem stawić się na ceremonii wręczania nagród.
W niedzielę, już sam, zjawiłem się tam o ludzkiej porze, kiedy Pionek kwitł a lud się kotłował. Wziąłęm udział w turnieju Pitchcara (zawsze różowym bolidem) i startując z 8 miejsca szybko wybiłem sie na prowadzenie, które jednak roztrwoniłem pod koniec wyścigu. Skończyłem na miejscu 4. Potem testowałem z Avantarem i Pudelkiem skoki narciarskie - udało mi się zwyciężyć. Widać mam palce sprawniejsze niż mózg.
Ceremonia wręczenia nagród przesunęła się o godzinę. NeuroZiel miał prawo pierwołupu, rzuciłem się na Tygrys i Eufrat, lecz czym prędzej oddałem go Zielowi - wszeka poprosił mnie o to, a nadto z pewnością znał odpowiedzi na większą liczbę pytań niż ja. Miał prawo. To Zielu był mistrzem. Zadowoliłem się zagraniczną Neuroshimą - chcę pokazac tę grę dziewcznie i kilku znajomym i wiem, że spędzimy przy niej cała kupę fajnych partii. Podziękowawszy, popozowaszy ulotniłem się.
Pionek był dla mnie towarzyskim przełomem. Nagle zaprocentowały poprzednie zloty, znajome twarze, znajome głosy, znajome uśmiechy i pamiętne rozgrywki. Wszytsko to sprawiło, że mimo, iż pod względem giercowniczym musiałbym napisać, że zafundowałem sobie totalną lipę, to jednak kiedy wezmę wszytsko do kupy wychodzi mi wręcz coś przeciwnego. Właśnie - dla mnie ten pionek był jak gra w robienie Sałatki z Karaluchem. Niby nic, niby cztery warzywa i karaczan, ale w praniu wychodzi z tego killerska mieszanka. I chcę tego jeszcze raz i jeszcze raz...
Urtwalamy wcześniej omówiną strategię. Żadnych sentymentów względem siebie, żadnych względem znajomych, rodziny. Jeśli bóg da, rozegramy kilka parti, jeśli nie, nikt sie nie będzie obrażał. To nasz szósty Pionek - wiemy, że chcemy poznawać nowe gry. Ustlilismy to - nic nie powtarzamy, nie gramy w to co mamy. Edukujemy się, szukamy, poznajemy. Kubki po kawie lądują w koszu, a my na Pionku.
Tak, jesteśmy pierwsi. Sala jeszcze nieśmigana. Opłacamy wstęp i od razu rzucamy się na Neuroshimę Hex - tak, tak, oczywiście żetonami z dodaku, który jest jeszcze w playtestach. Ja Nowy Jork, Mrówka Neudżungla. Gra się przyjemnie, rozgrywka jest wyrównana i ciągle miodna. Trudno powiedzieć jak obie armie wypadną w konfrontacji ze starymi, lecz ze soba idą łeb w łeb.
Pojawili się pierwsi goście, dotarła reszta pomarańczowych koszulek, z braku lepszego pomysłu już na wstępie łamiemy zasady: siadamy do Puerto Rico. Przy stole dwójka tyska oraz Korzeń i stały bywalec (wybacz, nie zapamiętałem imienia) Pionka. My już ograni, oni debiutanci. Gra toczy sie szybko i sprawnie. Wygrywa jak zwykle Mrówka (mimo, że nawykły do angielskiej wersji pomylił duże budynki i wziął nie ten, który chciał - mnie też obrazki raczej przeszkadzały), świetnie zadebiutował Kornik wyprzedzając mnie o włos.
Następnie zasiadłem do Cuby mając za współgraczy Stałego Bywalca, Mattiego oraz Ziela (ach! mordy wy moje!!!). Mniej wiecej w tym momencie straciłem świadomość. Gra totalnie nam nie wypaliła, męczyliśmy się strasznia, popadając w coraz większą głupawkę - analysis paralysis. Kiedy zaczęliśmy umierać ze śmiechu, ktos wpadł na pomysł by zwycięzcę wyłonić za pomocą palczastej gry wymyślonej przez Mattiego...
Potem złamałem kolejne ustalone przez siebie reguły. Nie zagrałem w nic, w co chcialem zagrać. Grałem głównie w party games - Visionare, Sałatka z karaluchem, albo w gry przypadkowe, które widziałem już wcześniej na Pionku, skierowane do młodszej publiczności: Loopin Louie a nawet Super Farmer. Popadałem przy tym w coraz większą głupawkę.
Po przerwie obiadowej w bardzo ciekawej i przystępnej cenowo restauracji ukraińskiej wystartowałem w Trzwikowo-Folkowym konkursie wiedzy o planszówkach. W zespole z Zielem. Tak byliśmy jednym ciałem i jednym duchem - NeuroZielem. Obawialiśmy się szalonych pytań Trzewika, choć na jego specialites de la maison jak sie okazało znaliśmy odpowiedzi. Na szczęscie Trzewik wymyślił kostkę, która decydowała, kto, komu zadaje pytania. I bóg niech chojnie obdarzy Folka (czym tam Folko zechce), że wprowadził kategorie do wyboru a w nich sekcję Fandom. Nie dotrwalibyśmy z Zielem do trzeciej rundy, gdyby nie ten fakt. A tak - werble - odnieśliśmy zwycięstwo nad samym Uikiem wspomaganym przez Tiju. Fakt ten nas doprowadził niemal do łez. Tak się dobrze bawiliśmy. A że kilka minut przed zwycięstwem przypadkiem zostałem siódmym człowiekiem fandomu - omal ze tej radości, z tego bezmiaru szczęścia, nie padłem w histerycznym chichu na podłogę.
Sobotę zakończyła posiadówka z pizzerii, gdzie miałem okazję poznać dziwaczną grę 6nimt (czy jakoś tak). I mimo iż było tak pięknie, tak wspaniale i śmiesznie nie przewidywałem w swych planach, ze będę musiał poświęcić niedzielę dla Pionka. Na szczęscie musiałem stawić się na ceremonii wręczania nagród.
W niedzielę, już sam, zjawiłem się tam o ludzkiej porze, kiedy Pionek kwitł a lud się kotłował. Wziąłęm udział w turnieju Pitchcara (zawsze różowym bolidem) i startując z 8 miejsca szybko wybiłem sie na prowadzenie, które jednak roztrwoniłem pod koniec wyścigu. Skończyłem na miejscu 4. Potem testowałem z Avantarem i Pudelkiem skoki narciarskie - udało mi się zwyciężyć. Widać mam palce sprawniejsze niż mózg.
Ceremonia wręczenia nagród przesunęła się o godzinę. NeuroZiel miał prawo pierwołupu, rzuciłem się na Tygrys i Eufrat, lecz czym prędzej oddałem go Zielowi - wszeka poprosił mnie o to, a nadto z pewnością znał odpowiedzi na większą liczbę pytań niż ja. Miał prawo. To Zielu był mistrzem. Zadowoliłem się zagraniczną Neuroshimą - chcę pokazac tę grę dziewcznie i kilku znajomym i wiem, że spędzimy przy niej cała kupę fajnych partii. Podziękowawszy, popozowaszy ulotniłem się.
Pionek był dla mnie towarzyskim przełomem. Nagle zaprocentowały poprzednie zloty, znajome twarze, znajome głosy, znajome uśmiechy i pamiętne rozgrywki. Wszytsko to sprawiło, że mimo, iż pod względem giercowniczym musiałbym napisać, że zafundowałem sobie totalną lipę, to jednak kiedy wezmę wszytsko do kupy wychodzi mi wręcz coś przeciwnego. Właśnie - dla mnie ten pionek był jak gra w robienie Sałatki z Karaluchem. Niby nic, niby cztery warzywa i karaczan, ale w praniu wychodzi z tego killerska mieszanka. I chcę tego jeszcze raz i jeszcze raz...