Polowanie na robale
Kostki to dziwne obiekty. Z jednej strony serdecznie nie cierpię losowości, a Chińczyk jest dla mnie synonimem złej planszówki. Z drugiej - lubię emocje i nieprzewidywalność jaką niosą ze sobą kostki. Kilka gier opartych na rzutach kośćmi przebiło się nawet do mojej planszowej I Ligi - wciąż chętnie siadam do Um Krone Und Kragen czy Airshipsów.
Kiedy na moim biurku wylądowało Polowanie na robale miałem mieszane uczucia. Początkowo odstraszała obawa przed nadmierną losowością, ciągle jednak kusiły mnie potencjalne "kostkowe" emocje. Ostatecznie do rozgrywki przekonało mnie nazwisko Reinera Knizii, jednego z moich ulubionych projektantów planszówek. Nawet taki zdeklarowany przeciwnik czynnika losowego (a przy tym straszliwy pechowiec) jak ja nie mógł przejść obok takiej kombinacji. Zobaczmy czy było warto…
Pominąwszy paskudną ilustrację na pudełku, trudno narzekać na wykonanie. Za niecałe pięćdziesiąt złotych otrzymujemy osiem kostek sześciennych (cyfry od 1 do 5 + symbol robala) i czternaście kafelków z bakelitu, przypominających domino. Instrukcja jest krótka, czytelna i kolorowa. Z jednej strony - jak na cenę gry to trochę mało, z drugiej - wszystkie elementy są solidne i trwałe. Wszystkie symbole namalowano w lekkich rowkach, więc po rozegraniu dziesięciu partii w upalnym czerwcu nie zaobserwowałem żadnych smug, ani śladów zużycia. Wysoki standard wydawniczy Egmontu (Niagara, Manila) został zachowany.
Gracze wcielają się w kurczaki polujące na robale. Celem gry jest zdobycie jak największej ilości sympatycznych pierścienic. Pożywienie zdobywa się zgarniając kafelki. Kafelki zgarnia się kulając kostką. Po każdym rzucie gracz odkłada kilka kostek na bok, na końcu kolejki użyje ich do wzięcia kafelka. Jeśli nie będzie mógł odłożyć żadnej kostki (wyniki kilku odłożonych rzutów nie mogą się powtarzać), lub nie spełni pewnych warunków (określona suma i co najmniej jeden symbol robaka na odłożonej kostce) musi oddać najnowszą ze swoich dotychczasowych zdobyczy. W pewnych sytuacjach zamiast zabierać płytkę z planszy, można zabrać robala przeciwnikowi. Gra kończy się, gdy na stole nie będzie już żadnych kafelków. Wygrywa ten łowca robali, który na swoich kafelkach będzie miał najwięcej stworzonek.
Jak widać na powyższym przykładzie, czasami nauka zasad jest łatwiejsza od ich tłumaczenia. Tak samo jest w przypadku Polowania na robale – zasady są proste, a dzięki dobrze napisanej instrukcji nie ma problemów z ich interpretacją.
Pojedyncza rozgrywka trwa od dwudziestu do czterdziestu minut, w zależności od ilości graczy i ich ślamazarności. W przypadku rozgrywki dwuosobowej gra jest bardzo dynamiczna, a czas pomiędzy kolejkami mija niezauważalnie. Przy grze na trzy do pięciu osób gra nabiera "złośliwości", -więcej jest szans na zabranie zdobyczy przeciwnikowi, przy czym oczekiwanie na swoją kolejkę zaczyna się dłużyć. O ile pojedynczy rzut, wraz z decyzją o zatrzymaniu kostek nie trwa zbyt długo, to w trakcie swojej kolejki każdy z graczy wykonuje ich kilka (około pięciu). Apogeum to zjawisko osiąga w trybie siedmioosobowym – oczekiwanie na swoją kolejkę staje się bardzo uciążliwe, zwłaszcza, że sytuacja na planszy nie pozostawia zbyt wiele miejsca na analizę i planowanie.
Podobnie jak Manila, Polowanie na robale to gra z pogranicza planszówki i hazardu. Gracz nie ma wpływu na wyniki rzutów, może tylko wybierać czy zaryzykować i zagrać o lepszego robala czy odpuścić, pozostając przy gorszym. Umiejętność szacowania prawdopodobieństw ułatwia grę tylko trochę, bo marne rzuty potrafią popsuć nawet najlepsze kalkulacje. Nie ma też tutaj zbyt dużo planowania długofalowego – poszczególne kolejki nie mają na siebie większego wpływu. Z tego powodu gra nudzi się po drugiej lub trzeciej partii rozgrywanej pod rząd. Po ósmej partii rozegranej w przeciągu dwóch tygodni miałem ochotę odłożyć grę na półkę. Jak na grę przerywnikową to dość kiepski wynik – w Fjorde czy Portobello Market grywałem swego czasu znacznie częściej i chętniej.
Najgorsze jest to, że znudzenie dopadało mnie na kilka kolejek przed końcem gry. W rozegranych przeze mnie partiach rozstrzygnięcie było znane długo przed końcem. W ostatniej rozgrywce, finalną kolejkę skwitowałem sakramentalnym "kończmy to wreszcie".
W czasie rozgrywek miałem nieustające wrażenie, że jestem na tę grę albo za stary, albo za młody. Innymi słowy – nie jestem już uczniem podstawówki, ani nie mam jeszcze pociech w stosownym wieku (potencjalna rodzicielka tychże podzielała moje uczucia).
Gra może przypaść do gustu młodszym dzieciom, może też spodobać się osobom, które nie szukają w planszówkach subtelności strategicznych i długofalowego planowania. Mechanika nie ma większych wad (poza brakiem płynności przy większej ilości grających), a rozgrywka może sprawiać frajdę. Osobom chcącym połączyć kostki z subtelnościami strategicznymi polecam raczej wspominane Um Krone und Kragen i Airships. Z drugiej strony – możliwe, że jestem planszówkowym smutasem, bo obrona sycylijska w szachach (czarne z C7 na C5, po białym E2 na E4) wzbudza we mnie więcej emocji niż partia rozbieranego pokera.
Polowanie na robale to dość sympatyczna planszówka, przy której spędziłem kilka miłych chwil. Mogę w nią zagrać raz na jakiś czas, pod warunkiem, że w mniejszym gronie. Gdybym nie dostał egzemplarza służbowego, pewnie żałowałbym wydanych na nią pieniędzy. Jeśli jednak szukacie lekkiej gry rodzinnej i nie jesteście zasuszonymi dwudziestolatkami – możecie sięgnąć po Polowanie na robale.
A nuż się Wam spodoba…
Ocena: 3,5/6
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Kiedy na moim biurku wylądowało Polowanie na robale miałem mieszane uczucia. Początkowo odstraszała obawa przed nadmierną losowością, ciągle jednak kusiły mnie potencjalne "kostkowe" emocje. Ostatecznie do rozgrywki przekonało mnie nazwisko Reinera Knizii, jednego z moich ulubionych projektantów planszówek. Nawet taki zdeklarowany przeciwnik czynnika losowego (a przy tym straszliwy pechowiec) jak ja nie mógł przejść obok takiej kombinacji. Zobaczmy czy było warto…
Wykonanie
Pominąwszy paskudną ilustrację na pudełku, trudno narzekać na wykonanie. Za niecałe pięćdziesiąt złotych otrzymujemy osiem kostek sześciennych (cyfry od 1 do 5 + symbol robala) i czternaście kafelków z bakelitu, przypominających domino. Instrukcja jest krótka, czytelna i kolorowa. Z jednej strony - jak na cenę gry to trochę mało, z drugiej - wszystkie elementy są solidne i trwałe. Wszystkie symbole namalowano w lekkich rowkach, więc po rozegraniu dziesięciu partii w upalnym czerwcu nie zaobserwowałem żadnych smug, ani śladów zużycia. Wysoki standard wydawniczy Egmontu (Niagara, Manila) został zachowany.
O co chodzi?
Gracze wcielają się w kurczaki polujące na robale. Celem gry jest zdobycie jak największej ilości sympatycznych pierścienic. Pożywienie zdobywa się zgarniając kafelki. Kafelki zgarnia się kulając kostką. Po każdym rzucie gracz odkłada kilka kostek na bok, na końcu kolejki użyje ich do wzięcia kafelka. Jeśli nie będzie mógł odłożyć żadnej kostki (wyniki kilku odłożonych rzutów nie mogą się powtarzać), lub nie spełni pewnych warunków (określona suma i co najmniej jeden symbol robaka na odłożonej kostce) musi oddać najnowszą ze swoich dotychczasowych zdobyczy. W pewnych sytuacjach zamiast zabierać płytkę z planszy, można zabrać robala przeciwnikowi. Gra kończy się, gdy na stole nie będzie już żadnych kafelków. Wygrywa ten łowca robali, który na swoich kafelkach będzie miał najwięcej stworzonek.
Jak widać na powyższym przykładzie, czasami nauka zasad jest łatwiejsza od ich tłumaczenia. Tak samo jest w przypadku Polowania na robale – zasady są proste, a dzięki dobrze napisanej instrukcji nie ma problemów z ich interpretacją.
Czy to działa?
Pojedyncza rozgrywka trwa od dwudziestu do czterdziestu minut, w zależności od ilości graczy i ich ślamazarności. W przypadku rozgrywki dwuosobowej gra jest bardzo dynamiczna, a czas pomiędzy kolejkami mija niezauważalnie. Przy grze na trzy do pięciu osób gra nabiera "złośliwości", -więcej jest szans na zabranie zdobyczy przeciwnikowi, przy czym oczekiwanie na swoją kolejkę zaczyna się dłużyć. O ile pojedynczy rzut, wraz z decyzją o zatrzymaniu kostek nie trwa zbyt długo, to w trakcie swojej kolejki każdy z graczy wykonuje ich kilka (około pięciu). Apogeum to zjawisko osiąga w trybie siedmioosobowym – oczekiwanie na swoją kolejkę staje się bardzo uciążliwe, zwłaszcza, że sytuacja na planszy nie pozostawia zbyt wiele miejsca na analizę i planowanie.
Podobnie jak Manila, Polowanie na robale to gra z pogranicza planszówki i hazardu. Gracz nie ma wpływu na wyniki rzutów, może tylko wybierać czy zaryzykować i zagrać o lepszego robala czy odpuścić, pozostając przy gorszym. Umiejętność szacowania prawdopodobieństw ułatwia grę tylko trochę, bo marne rzuty potrafią popsuć nawet najlepsze kalkulacje. Nie ma też tutaj zbyt dużo planowania długofalowego – poszczególne kolejki nie mają na siebie większego wpływu. Z tego powodu gra nudzi się po drugiej lub trzeciej partii rozgrywanej pod rząd. Po ósmej partii rozegranej w przeciągu dwóch tygodni miałem ochotę odłożyć grę na półkę. Jak na grę przerywnikową to dość kiepski wynik – w Fjorde czy Portobello Market grywałem swego czasu znacznie częściej i chętniej.
Najgorsze jest to, że znudzenie dopadało mnie na kilka kolejek przed końcem gry. W rozegranych przeze mnie partiach rozstrzygnięcie było znane długo przed końcem. W ostatniej rozgrywce, finalną kolejkę skwitowałem sakramentalnym "kończmy to wreszcie".
Podsumowanie
W czasie rozgrywek miałem nieustające wrażenie, że jestem na tę grę albo za stary, albo za młody. Innymi słowy – nie jestem już uczniem podstawówki, ani nie mam jeszcze pociech w stosownym wieku (potencjalna rodzicielka tychże podzielała moje uczucia).
Gra może przypaść do gustu młodszym dzieciom, może też spodobać się osobom, które nie szukają w planszówkach subtelności strategicznych i długofalowego planowania. Mechanika nie ma większych wad (poza brakiem płynności przy większej ilości grających), a rozgrywka może sprawiać frajdę. Osobom chcącym połączyć kostki z subtelnościami strategicznymi polecam raczej wspominane Um Krone und Kragen i Airships. Z drugiej strony – możliwe, że jestem planszówkowym smutasem, bo obrona sycylijska w szachach (czarne z C7 na C5, po białym E2 na E4) wzbudza we mnie więcej emocji niż partia rozbieranego pokera.
Polowanie na robale to dość sympatyczna planszówka, przy której spędziłem kilka miłych chwil. Mogę w nią zagrać raz na jakiś czas, pod warunkiem, że w mniejszym gronie. Gdybym nie dostał egzemplarza służbowego, pewnie żałowałbym wydanych na nią pieniędzy. Jeśli jednak szukacie lekkiej gry rodzinnej i nie jesteście zasuszonymi dwudziestolatkami – możecie sięgnąć po Polowanie na robale.
A nuż się Wam spodoba…
Ocena: 3,5/6
Dziękujemy Wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza gry do recenzji
Galeria
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 2
Obecnie grają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Mają w kolekcji: 2
Obecnie grają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Typ gry: familijna, kościana
Ilustracje: Doris Matthaus
Data wydania oryginału: 2008
Wydawca polski: Egmont Polska
Liczba graczy: od 2 do 7
Wiek graczy: od 8 lat
Czas rozgrywki: 20 minut
Cena: 49,00 zł
Ilustracje: Doris Matthaus
Data wydania oryginału: 2008
Wydawca polski: Egmont Polska
Liczba graczy: od 2 do 7
Wiek graczy: od 8 lat
Czas rozgrywki: 20 minut
Cena: 49,00 zł