Urban Panic

Dziel i rządź

Autor: Dawid 'Fenris' Wiktorski

Urban Panic
Niejeden z nas chciałby zapewne czasem poczuć się twórcą czegoś większego – jednakże niewielu dane jest kreowanie miejskich aglomeracji, co jest procesem skomplikowanym i rozłożonym na całe dziesięciolecia. Z pomocą przychodzą twórcy gier, zarówno słynnego komputerowego SimCity, jak i autorzy ich planszowych wersji, między innymi recenzowanego Urban Panic.

Urbanizuj się kto może

Otwarcie pudełka przywodzi na myśl esencję chaosu – gra składa się z pięciu plansz (jednej głównej i czterech przeznaczonych dla graczy, na których będą budować oni swoje metropolie), kilkudziesięciu mniejszych elementów takich jak klepsydra, kostki i dyski oraz najważniejszej części gry: kafli. Jest ich, bagatela, 120, chociaż samych typów budynków raptem 6 (parki rozrywki, parki, zakłady przemysłowe, administracja publiczna i tereny mieszkalne). Ale do rzeczy.

Zbudowanie metropolii marzeń nie jest jednak tak proste, jak mogłoby się wydawać. Gracze rozpoczynają rozgrywkę ze swoimi planszami, zaś na planszy głównej należy położyć własne znaczniki na polach oznaczonych liczbą 0. Wydawałoby się, że od tej pory należy tylko realizować kolejne inwestycje i patrzeć na rosnący dobrobyt na naszej planszy. Nic bardziej mylnego – każdy poszczególny "wydatek" mający na celu usprawnienie lub polepszenie jakości życia w fikcyjnym mieście, pociąga za sobą szereg konsekwencji. Te rozpatrywane są w pięciu wskaźnikach: liczbie mieszkańców, liczbie miejsc pracy, ekologii, wpływach (dochodach) oraz zadowoleniu członków naszej społeczności. Jeśli jednak ktoś sądzi, że do zwycięstwa dojdzie przez zlekceważenie jednego z nich, to jest w błędzie – pod koniec gry podliczane są punkty za wszystkie pięć wskaźników. Na dodatek na graczy czekają dotkliwe kary, na przykład za bezrobocie.

Zestaw małego budowniczego

Podczas swojej tury możemy wykonać trzy akcje spośród pięciu dostępnych: użyć architekta (obowiązkowy, pozwala dobrać kafelek z planszy głównej i odłożyć go do naszej rezerwy), planistę (układamy kafelek z rezerwy na naszej planszy), inżyniera (zamiana dwóch kafli na planszy miejscami lub wymiana jednego z nich na kafel z rezerwy) oraz szpiega, występującego w zaawansowanym wariancie rozgrywki i wymagającego poświęcenia dwóch tur. W zamian dysponujemy możliwością zabrania dowolnego kafla z rezerwy innego gracza i położenia nabytku na naszej planszy. System raczej przerażająco nudny, ale twórcy zdecydowali się na pewne ograniczenie – kolorowe ramki na kaflach pełnią funkcję swoistych puzzli. Krótko mówiąc, każdy kolejny dokładany kafel musi pasować do złożonego ciągu prowadzącego do centrum planszy. Rozwiązanie na dłuższą metę irytujące i męczące – niestety, nikt nie pomyślał o ciekawszym systemie dokładania kafli. Sama gra kończy się w momencie braku kafelków do dobierania lub gdy jeden z graczy zapełni swoją planszę, wtedy też następuje podliczenie punktów, kar i opcjonalnie celów, które gracze osiągnęli. 

Nie ma się co oszukiwać, że Urban Panic jest grą dla osób poszukujących naprawdę złożonej planszówki – mimo iż na pierwszy rzut oka recenzowana pozycja taką się wydaje. W praktyce dość szybko okazuje się, że gdzieś tam brakło pomysłu na sensowne zaprojektowanie gry – niewielki wybór kafelków i wymóg dopasowywania ich do już tych leżących na stole przypomina wypadkową puzzli i domina, co dość szybko powoduje wrażenie monotonii. To mechanika na przysłowiowy "raz", bez nadziei na głębsze wsiąknięcie w swoiste "Dziel i rządź". 

Ładne wykonanie to nie wszystko – Urban Panic brakuje przede wszystkim jakiejś losowości. 6 rodzajów kafelków, na dodatek część z nich niezbyt atrakcyjna, i to wszystko połączone ze skromnym zasobem akcji – owszem, da się przy recenzowanej grze spędzić miło kilka chwil, ale dość szybko przeistoczą się w nudę, jeśli w porę nie skończy się rozgrywki. Z drugiej jednak strony jeśli potraktować Urban Panic jako wstęp do gier tego typu, to może być z tego niezły (chociaż drogi) samouczek.

Plusy:

Minusy:

 

Dziękujemy wydawnictwu G3 za udostępnienie gry do recenzji.

W recenzji wykorzystane zostały zdjęcia udostępnione przez wydawcę.