» Artykuły » Inne artykuły » Zapiski sierżanta

Zapiski sierżanta


wersja do druku

Ofensywa Trevieres, 7 czerwca 1944

Redakcja: Joanna 'Ysabell' Filipczak
Ilustracje: Marcin 'Ezechiel' Zaród

Zapiski sierżanta
Poniżej znajdziecie fabularyzowane streszczenie rozgrywki w Fields of Fire – grze wojennej, opowiadającej o działaniach 9. pułku piechoty w trakcie trzech konfliktów: II Wojny Światowej, wojny w Korei i wojny w Wietnamie. Na pierwszy ogień poszła II Wojna Światowa i misja opisującą ofensywę w regionie Trevieres.

Nazwy miejsc i daty odpowiadają autentycznym, fikcyjne są szczegóły topografii terenu, obecność konkretnej kompanii oraz posiadanie wszystkich sekcji wsparcia. Historycznie, 9. pułk miał duże problemy z zaopatrzeniem i w początkowych dniach kompanie na ogół walczyły bez wsparcia moździerzy i cekaemów.

Absolutnie fikcyjny jest również brak przekleństw – zrezygnowałem z nich głównie ze względu na długość tekstu. Miłośnicy Pasikowskiego mogą wstawiać odpowiednie dynamizatory akcji po każdym akapicie.


Irlandia, 2 czerwca

W trakcie ostatnich kilku dni kompania kilkukrotnie była stawiana w stan podwyższonej gotowości. W ostatniej chwili rozkazy były odwoływane. Na początku czerwca dostaliśmy zaległy żołd, toteż kilku Irlandasów z drugiego plutonu zapamiętale szuka swoich korzeni w towarzystwie tutejszych dziewcząt.

Po ponad dwóch latach czekania, napięcie jest niemal nie do zniesienia. Każdy znosi je na swój sposób. Pominąwszy drugi pluton, żołnierze przepuścili żołd, więc większość czasu spędzają na spaniu i jedzeniu. Dowódcy plutonów w nieskończoność powtarzają rozkazy, manewry i sygnały. Stary i Drugi całymi dniami przesiadują w sztabie batalionu. Jak patrzę na dowództwo kompanii, mam wrażenie, że wszyscy zrobiliby oszałamiającą karierę w piechocie morskiej. Co do jednego, są zieleni, niczym szczypiorek na wiosnę. Albo się szybko nauczą, albo będę musiał ich osobiście zastrzelić.

Przyjechał goniec z batalionu. Pora się zbierać.


Plaża Omaha, 7 czerwca, noc

Lądowanie przebiegło spokojnie, pomiąwszy wymioty, zawroty głowy i kilku symulantów – nie mamy żadnych strat. Jeszcze wczoraj było tu dość gorąco, teraz tylko co jakiś czas słychać strzały dochodzące z głębi lądu.

Jutro idziemy w kierunku Vierville. Pierwszy pluton ma za zadanie zdobycie wzgórza leżącego na północ od lasów Trevieres. Drugi pluton ma zabezpieczyć farmę na wschód od wzgórza, oraz zapewnić wsparcie ogniowe dla pierwszego plutonu. Trzeci zapewnia osłonę od zachodu, oraz stanowi rezerwę dla pierwszego. Jeżeli się uda – zabezpieczymy punkt wyjścia do ataku batalionu na Trevieres – ważny węzeł drogowy w Normandii.

Stary zdecydował się nie rozdzielać drużyny moździerzy na sekcje. W ten sposób, w razie potrzeby będzie mógł skuteczniej razić silne punkty obrony niemaszków. Do pierwszego i drugiego plutonu przydzielił po dwie sekcje wsparcia (kaemy i bazooki). Dla trzeciego pozostały tylko bazooki. Mi przypadła kompanijna koordynacja drużyny moździerzy.

Aha – major mówi, że mamy wsparcie baterii batalionu. Z tego powodu, artylerzyści przysłali nam swojego gogusia. Facet wygląda na kumatego, ale to nadal artylerzysta.

Z powodu dużej ilości krzaczorów, kompania przechodzi na telefony polowe. Tym nowym radiom ufam jeszcze mniej niż artylerzystom. Spróbuję zajumać Staremu czerwoną rakietnicę, aby móc wezwać kompanię do odwrotu, w razie, gdyby sztab się zgubił.

Kompania E
Do naszej dyspozycji oddano kompanię wchodzącą w skład 9. Regimentu Piechoty. Zarówno uzbrojenie, jak i struktura jednostki zostały oparte na działaniach rzeczywistych kompanii tego regimentu. Dostępne środki techniczne zmieniają się w zależności od wybranej kampanii i misji.

W trakcie operacji w Normandii w 1944 roku, podstawową jednostką jest drużyna piechoty, licząca około dziesięciu osób. Trzy drużyny tworzą pluton (trzydzieści pięć osób) – najmniejszą jednostkę posiadającą osobne dowództwo (ok. pięciu osób). Trzy plutony tworzą kompanię (ok. 140 osób).

Oprócz zwykłych żołnierzy, do naszej dyspozycji oddano trzy sekcje bazook (ręcznych wyrzutni p-panc), dwie sekcje karabinów maszynowych, jedną sekcję cekaemów i jedną drużynę moździerzy. Każda z sekcji liczy dwie-trzy osoby. Jestem zwolennikiem decentralizacji i delegowania bazook i kaemów do plutonów – w ten sposób plutony zyskują na sile ognia, zaś kompania zyskuje na elastyczności. W trakcie ofensywy Trevieres zdecydowałem się przekazać po jednym kaemie i bazooce jednostkom szturmowym (pierwszemu i drugiemu plutonowi). Trzeci pluton – jako rezerwa – otrzymał tylko bazookę. Przydzieliłem granaty nasadkowe jednej drużynie z każdego plutonu. W krytycznym momencie wraz z bazookami zapewnią one wsparcie ogniowe.

Główną siłę ognia kompanii stanowią moździerze i cekaemy. Za moździerze odpowiadał w tym wypadku sierżant-szef kompanii (jedyny dowódca posiadający jakiekolwiek doświadczenie). Za cekaemy odpowiadał zastępca dowódcy kompanii.

W trakcie drugiej wojny światowej, dużym problemem była łączność. Ponieważ pierwsze radia (typ SCR300) są dość zawodne (wymagają widoczności i źle nadają spod osłony), zdecydowałem się używać telefonów polowych. Wolę zerwany kabel telefoniczny od zerwanej głowy dowódcy. W trakcie pierwszej misji nie miałem dużych problemów z łącznością – telefony zdały egzamin. Jako rezerwę komunikacyjną, przydzieliłem do dowództwa kompanii dwóch gońców. Telefony przydzieliłem dowódcy kompanii, zastępcy, sierżantowi i dowódcom plutonów. Łączność radiową z dowództwem batalionu (BAHQ) posiada jedynie dowódca kompanii. Do tego należy doliczyć jeszcze przydzielonego do kompanii obserwatora artyleryjskiego – ma on własny telefon, ale potrzebuje połączenia z tyłami.

W wypadku zerwania łączności, ostatnią szansą na komunikację jest pirotechnika. Dowódca i zastępca otrzymali czerwone i zielone flary sygnałowe, oraz race w tych samych kolorach. Do flar przypisałem odpowiednie komendy związane z kierowaniem ogniem (wstrzymać ogień, przesunąć ogień na prawo, przesunąć ogień na lewo). Dowódca plutonu szturmowego otrzymał granaty dymne w różnych kolorach, z przypisanymi sygnałami odwrotu, wstrzymania i przesunięcia ognia. Zdecydowałem się na kilka rozkazów wstrzymania ognia, ponieważ nie chciałem, aby oddziały szturmujące dostały się pod ogień własnych kaemów. W trakcie misji skorzystałem wyłącznie z flar – dowódcy mieli dość czasu, aby osobiście nadzorować sektory ostrzału.


Vierville, 8 czerwca, 0600
Zaczęło się spokojnie. Jedna z drużyn pierwszego plutonu zajęła farmę na północny zachód od wsi. Zwiadowcy drugiego plutonu posuwając się wzdłuż drogi do Vierville, znaleźli solidną kryjówkę, z dobrym polem ostrzału. Korzystając z chwili spokoju, dowództwo określiło schematy podejścia kompanii do wsi, oraz plany ataku na wzgórze. Mnie udało się znaleźć kilka niezłych miejsc na rozstawienie moździerzy.


Vierville, 8 czerwca, 0700

Nadal spokój. Udało nam się na farmie znaleźć dobre miejsce na kaemy. Trochę tam śmierdzi gnojem, ale za to wiochę widać jak na dłoni. Zwiadowcy trzeciego plutonu zabezpieczyli sad na wschód od drogi. Nie ma tam za wiele osłony, ale za to da radę stamtąd pokryć ogniem cel misji. Drugi pluton wysłał zwiadowcę na zachód, wzdłuż drogi prowadzącej na farmę północną. Gdzieś tam chciałbym rozłożyć moździerze. Nie chcę, aby były za blisko wsi – chłopcy źle znoszą dźwięk języka niemieckiego.


Vierville, 8 czerwca, 0800

Nareszcie! Ta cisza zaczynała mnie męczyć. Pierwsza drużyna pierwszego plutonu została ostrzelana w trakcie zabezpieczania wsi. Na moje ucho – nic poważnego, kilka karabinów i jakieś peemy. Na szczęście nie słyszałem żadnego szwabskiego erkaemu. Po chwili okazało się, że jest tam całkiem gorąco – chłopców przyszpiliło na jednym z podwórek. Na szczęście ich kapral ruszył głową i udało im się oderwać bez cięższych strat.

Zwiadowcy drugiego plutonu rozpoznali zachodnie podejście do wsi. Po chwili erkaemiści wypatrzyli szwabów biegnących w kierunku wzgórza we wsi. Goguś wypatrzył ziemiankę, kryjącą ogniem południowe wyjście ze wsi. Jeżeli mamy zdobyć wieś i wzgórze, musimy zniszczyć tę norę.

Stary też to zrozumiał. Już po chwili ziemiankę pokryły kaemy kompanii,, goguś poprosił o wsparcie – ale jego kumple byli zajęci. Podobno reszta batalionu ma kłopoty i ołów jest potrzebny gdzieś indziej. Próbowaliśmy trafić w bunkier z bazooki 1. plutonu – ale rakieta poszła Panu Bogu w zadek (PBWZ).


Vierville, 8 czerwca, 1000
Na prawej flance, pierwsza drużyna pierwszego plutonu dostała się pod ogień snajperów. Stało się to w trakcie zabezpieczania małej kotlinki na osi S-N. Po kilku minutach straciliśmy jedną sekcję. Pozostałe dwie zostały przygwożdżone. Jakby tego było mało bunkier we wsi ciągle odgryzał się ogniem. Na wieś, wzgórze i południową farmę poszły dwie misje artyleryjskie i dwie moździerzowe. Szkopy były ostrzeliwane z kilku stron, na dodatek kaem pierwszego plutonu wstrzelał się w wyjście z bunkra. Tymczasem trzeci pluton szykował się do oskrzydlenia wsi i zajęcia pozycji na polach na wschód od bunkra. Manewr był dość ryzykowny – ale w razie powodzenia dawał możliwość szturmu na południową farmę. W tym momencie Stary usłyszał wieści od batalionu. Na naszych flankach, kompanie D i F poniosły ciężkie straty i zostały odepchnięte. Major zatrzymał natarcie kompanii do czasu stabilizacji sytuacji.

Wszystkie plany szlag trafił – wobec nadmiaru czasu i ołowiu dalej waliliśmy do bunkra. BAHQ zakazało szturmu na wieś, wobec czego skoczyłem na zachód. W tym samym czasie kaemy pierwszego plutonu wykryły snajpera na południe od kotliny. Po kilku seriach niemieccy strzelcy wycofali się. Dzięki temu mogłem spokojnie zając się resztkami pierwszej drużyny. W kilku żołnierskich słowach doprowadziłem ich do porządku i sformowałem niedobitki w nową drużynę. Dałem ciała i nie dopilnowałem ewakuacji rannych na farmę. Potem zabrakło na to czasu.


Vierville, 8 czerwca 1100

BAHQ nadal zabrania ruchu naprzód. Nawalamy w bunkier. Z powodu nawały ognia artyleryjskiego, nie możemy wysłać drugiej drużyny do wsi. Szlag!


Vierville, 8 czerwca 1200

BAHQ cofnęło zakaz. Trzeci pluton rusza na pola i zalega pod ogniem kaemów. Drugi pluton szturmuje wieś i bierze do niewoli obsadę bunkra. Pierwszy pluton szykuje się do szturmu na wzgórze. Zauważyliśmy tam szkopską drużynę piechoty ukrytą w okopach. Położyliśmy ogień moździerzy i kaemów. Artylerzysta zaszalał i zamiast jednej misji ogniowej załatwił też bonusy. Ołów poleciał na farmę południową i wzgórze. Erkaem z farmy ucichł, pewnie Niemcy się pochowali. Wkrótce przygwoźdzliliśmy też piechotę ze wzgórza.

Niemcy odpowiedzieli ogniem. Pierwszy pluton został przygwożdżony. Osada cekaemów ześwirowała i chciała ruszyć do szturmu. Na szczęście na miejscu był Drugi. Drugi zakumał sytuację i wezwał mnie na pomoc. Ponownie wystarczyło kilka ciepłych słów i pierwszy pluton znowu zaczął myśleć jak piechota, a nie jak marines. W międzyczasie Drugi zebrał też do kupy cekaemistów i nakrył ogniem wzgórze. Bazooki pierwszego plutonu też próbowały – udało się zdjąć jeden z posterunków na wzgórzu. Prawie było mi żal tych szkopów. Artyleria, bazooki, moździerze, cekaemy waliły do nich z każdej strony.


Vierville, 8 czerwca 1300

Szturm. Trzeci pluton podrywa się i biegnie w stronę farmy. Drugi pluton przydusza ogniem wzgórze i daje szansę pierwszemu na szturm. Zarówno na farmie jak i na wzgórzu bronią się wyłącznie niemieckie niedobitki. Pomimo tego, pierwszy pluton traci kilku zabitych i rannych. W momencie, gdy trzeci i pierwszy kończyły zabezpieczanie południowych rubieży obronnych, Batalion kazał przerwać natarcie. Mamy wycofać się do wsi i czekać na dalsze rozkazy.


Vierville, 8 czerwca 1315
W życiu nie widziałem tak wkurzonego Starego. Kosztem stosunkowo niewielkich strat mogliśmy zająć wzgórze i południową farmę. Opór Niemców nie był zbyt silny – w sumie napotkaliśmy jakieś trzy drużyny piechoty i kilku snajperów. Sami straciliśmy trzecią drużynę pierwszego plutonu (snajperzy i ogień ze wzgórza) oraz kilka osób z drugiej (szturm na wzgórze). Udało nam się zabezpieczyć nasz odcinek terenu, włącznie z wioską i okolicznymi drogami. Na strychu gospody goguś urządził stanowisko kierowania ogniem. Zaraz obok Stary zorganizował sztab kompanii. Następny szturm poprowadzi drugi pluton. Trzeci pluton rozstawi czujki i cofnie się na południe od wsi. Pierwszy pluton – pomimo osłabienia – będzie stanowił rezerwę i wsparcie ogniowe dla drugiego.

Korzystając z chwili spokoju zawiozłem raport do sztabu baonu. Wróciłem z żarciem, amunicją i nakazem ponowienia natarcia po południu. Podobno jesteśmy najbardziej wysuniętą na południe jednostką w całym batalionie. Mam wrażenie, że najgorsze dopiero przed nami.

Ruszamy za godzinę. Obudźcie mnie za trzy kwadranse.


Fields of Fire – okiem Eziego
Na pierwszy rzut poszła II Wojna Światowa, a konkretnie misja związana z atakiem 2. Dywizji Piechoty w Cerisy. Misja pokazała najlepsze strony Fields of Fire – z jednej strony miałem niesamowite szczęście i napotkałem jedynie trzy kontakty na dziesięć możliwych. Z drugiej – o niepowodzeniu misji zadecydował pech i zbytnia ostrożność. Cała partia trwała jakieś sześć godzin, wliczając przerwy na herbatę i posiłki. Nauka zasad zajęła mi jakieś cztery wieczory – a niestety nadal mam kilka wątpliwości, bo zasady bywają mało przejrzyste. Gra z założenia jest jednoosobowa, ale moja narzeczona usiadła się do kart i robiła za nieubłaganą Fortunę.

Jako cel główny wybrałem wzgórze, jako cel drugorzędny – farmę. Punktem wyjścia do ataku była wieś. Pierwszy pluton miał rozpoznać i zająć punkt wyjścia, drugi miał wspierać pierwszy. Trzeciemu powierzyłem zwiad terenów na wschód od wsi. Pomimo słabej osłony (pola), chciałem zabezpieczyć alternatywną drogę ataku. Po zabezpieczeniu wsi chciałem podciągnąć do niej cekaemy i dowództwo kompanii oraz obserwatora artylerii. Moździerze miały zostać na północ od wsi – aby nie dostały się pod ogień. Wybrane drużyny pierwszego i drugiego plutonu prowadziły zwiad na zachód od wsi.

Siły przeciwnika były wyjątkowo słabe – snajper, piechota i tylko jeden erkaem. Jak na specyfikę tej kampanii – miałem wyjątkowe szczęście. Niemcy zazwyczaj mają przewagę ognia ze względu na większą ilość kaemów na szczeblu kompanii (ja mam dwa, Niemcy czternaście!).

Bez większych problemów zająłem farmę i tereny sąsiadujące ze strefą rozstawienia. W wiosce natrafiłem na bunkier niemiecki, którego zlikwidowanie zajęło mi cztery tury. Pewnie dałoby radę zrobić to szybciej, gdybym szybciej wysłał plutony do szturmu, zamiast używać moździerzy i artylerii, ale nie chciałem zanadto ryzykować. Drużyny rozpoznawcze operujące na zachód od wsi napotkały na ogień snajpera i były bliskie załamania – ale znowu gra zachowała się w zgodzie z konwencją. Przyjechał sierżant, rzucił kilka twardzielskich tekstów i cztery razy z rzędu udało mu się przegrupowanie. Żałuję tylko, że nie pomyślałem o postawieniu punktu ewakuacyjnego, bo było na to dość czasu pomiędzy natarciami.

Szczęście ma dwie strony. Okazało się, że przez dwie tury z rzędu dowództwo batalionu zabraniało mi kontynuować atak. Właśnie tego czasu zabrakło do zdobycia celów misji. Ze względu na położenie, mogłem spokojnie zablokować bunkier jakimś kaemem i kontynuować natarcie na innych kierunkach.

Z drugiej strony straciłem łącznie jedną drużynę, w zamian za to zyskując świetne pozycje obronne w środku planszy. Równie ważne jest doświadczenie, które zdobyli dowódca kompanii, jego zastępca i dowódcy plutonów. Przełoży się to bezpośrednio na sprawność działania całej kompanii.

Głównym moim błędem była nadmierna ostrożność w środkowej fazie gry. Zamiast nawalać ogniem pośrednim, powinienem przygwoździć bunkier ogniem, ruszyć do szturmu i dokończyć dzieła granatami. Być może zyskałbym w ten sposób turę, której zabrakło mi na skończenie sprzątania kart celów. W ostatniej fazie zostały na nich wyłącznie odizolowane grupki żołnierzy

Mam nadzieję, że doświadczenie i zdobyte pozycje wystarczą do złamania Niemców.


To pierwszy artykuł tego typu, który publikujemy. Jeśli taka forma przypadnie Wam do gustu - następny raport ukaże się na początku marca.

Chętnie też opublikujemy Wasze wrażenia z rozgrywek, zarówno w Fields of Fire jak i w inne gry. Jeżeli jesteście zainteresowani - piszcie.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

1989: Jesień Narodów
Albo my wygramy albo oni
- recenzja
PB9: Dominant Species vs. Bios:Megafauna
Planszowe boje - część 9.
Dominant Species
Mózgożerna walka o przetrwanie
- recenzja
Urban Sprawl
Od wioski do metropolii
- recenzja
FAB: Sicily
Gra wojenna okiem planszówkowicza
- recenzja

Komentarze


~clown

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Znakomity raport Ezechielu. I dobrze, że Pasikowskiego nie było :) od siebie jeszcze dodam, że FoF praktycznie sam produkuje takie AARy - kule świszczą wokoło, ogień artyleryjski zagłusza krzyki rannych, a łączność staje się kruchym ogniwem w łańcuchu dowodzenia. Polecam każdem zapoznanie się z tą grą. I czekam na kolejne raporty Ezechiela :)
13-02-2009 10:05

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.