» Recenzje » Zooloretto

Zooloretto


wersja do druku

Wszyscyśmy od jednej jaszczurki

Redakcja: Joanna 'Ysabell' Filipczak

Zooloretto
Wartość dobrej gry rodzinnej docenia się dopiero w momencie najazdu gości. Wtedy okazuje się, że trzeba pochować swoje ulubione mózgożerne tytuły i pójść na kompromis z własnymi gustami. Na nic wtedy tłumaczenie, że Brass ma fascynującą mechanikę lub, że w Caylusie istnieje niemal nieskończone bogactwo strategii. Sytuacja staje się jeszcze bardziej dramatyczna, gdy na polu bitwy pojawiają się niegrający znajomi.

W takich chwilach docenia się wagę gier familijnych. Thurn Und Taxis do spółki z Portobello Market zawojowały już kilka moich spotkań z niegraczami. Teraz, za sprawą wydawnictwa G3, do stawki dołącza Zooloretto.


Małpy skaczą niedościgle, małpy robią małpie figle


Pierwsze wrażenie jest zachęcające – nie dość, że okładkowa panda jest przesympatyczna, to jeszcze pudełko przyjemnie ciąży i grzechocze. Zawartość jest równie zachęcająca. Mnóstwo żetonów ze zwierzaczkami, drewniane elementy i kolorowe, wyraźne plansze. Jak to dobrze, że chociaż w planszówkach istnieją przestrzenie niedotknięte jesienną szarugą.

Instrukcja jest krótka i jasna, więc od momentu wyciągnięcia gry do rozpoczęcia partii nie potrzeba więcej niż dziesięć-piętnaście minut. Nie wierzycie? A zatem czas start:

Gracze wcielają się w rolę zarządców ogrodów zoologicznych. Gromadzą zwierzęta i rozmieszczają je na wybiegach, próbując zebrać jak najwięcej osobników w tym samym gatunku. Zwierzęta trafiają do zoo na specjalnych ciężarówkach. Cały haczyk polega na tym, że na początku kolejki ciężarówki są zapełniane żetonami zwierząt przez wszystkich graczy. Nie ma więc pewności, że ta z upragnioną zawartością trafi akurat do nas. Reasumując: przedłużając załadunek ryzykujemy utratę wymarzonych zwierząt, zaś zabranie ciężarówki wcześniej sprawia, że jej ładunek jest (najczęściej) mniejszy.

Oprócz załadunku ciężarówek, gracze dbają o wyposażenie swoich placówek – mogą zakupić punkty gastronomiczne lub nowe wybiegi. Oprócz tego, do ich obowiązków należy odpowiednia alokacja zwierzaków. Wszystkie te czynności zabierają pieniądze, które otrzymujemy za zapełnienie wybiegów i (znacznie częściej) jako alternatywny ładunek wspomnianych ciężarówek.


Dzik jest dziki, dzik jest zły


Główna frajda z rozgrywki wynika z ustawicznego ryzykowania. Z jednej strony układamy wylosowane żetony zwierzaczków i pieniędzy na ciężarówkach w taki sposób, aby uskładać coś dla siebie i zepsuć ładunek przeciwnika. Z drugiej strony nie możemy układać zbyt mocnych zestawów – bo przeciwnik skosi naszą ciężarówkę, a my pozostaniemy z mało wartościowym ładunkiem na głowie (a w zasadzie na pace). Mechanizm jest bardzo podobny do tego zastosowanego w Coloretto – tyle, że tutaj zmieniono temat (na sympatyczniejszy) i dodano odrobinę ekonomii. W efekcie zwiększyła się nieco rola planowania, chociaż szczęście w doborze żetonów nadal odgrywa dużą rolę.

Oprócz szacowania ryzyka, niezbędnego do zminimalizowania pecha, potrzeba też odrobiny kombinowania w trakcie rozmieszczania zwierzątek. Przy odrobinie sprytu można w wyniku zamian pomiędzy wybiegami zarobić trochę pieniędzy. Jak widać, nawet w ogrodzie zoologicznym przydaje się kreatywna księgowość.

Co więcej – przydaje się ona bez względu na ilość uczestników rozgrywki. Niezależnie od tego, czy gramy we dwie czy w pięć osób – triki strategiczne są do siebie podobne. Dużą zaletą gry jest to, że oczekiwanie na swoja kolejkę nie przeciąga się, zaś sytuacja na planszy zmienia się raczej dynamicznie. Najdłuższa z rozegranych przeze mnie partii zajęła jakieś czterdzieści minut, wliczając w to tłumaczenie zasad.

Połączenie licytacji z kombinowaniem sprawia, że w Zooloretto nie sposób grać systemem "każdy sobie". Mamienie przeciwnika i blef są tutaj równie ważne co długotrwałe planowanie. Oczywiście, dobry plan pomaga w osiągnięciu zwycięstwa, jednak równie ważna jest umiejętność dostosowania go do bieżącej sytuacji. Posiłkując się językiem absolutnie nie familijnym powiem, że taktyka przeważa tutaj nad strategią. Brak tu wysublimowanego planowania, więc miłośnicy bardziej złożonych gier mogą poczuć się rozczarowani. Daleko tutaj również do subtelności taktycznych, znanych z Wysokiego Napięcia czy choćby Thurn und Taxis.

Ponieważ jestem miłośnikiem łamania głowy, Zooloretto wydaje mi się nieco zbyt proste. Przeszkadza mi też nieco zbyt wysoki (jak na mój gust) wpływ losu na rozgrywkę. Z drugiej strony dodatki (wyszły na zachodzie, pasują do polskiej wersji) zwiększają nieco "strategiczność" gry.


Proszę Państwa oto miś…


Mam jednak świadomość, że Zooloretto to przede wszystkim gra familijna, więc marudzenie zramolałych i zblazowanych strategów (patrz autor recenzji) nie przesądza o jej grywalności. Znacznie ważniejsze jest to, jak gra spisuje się w rozgrywkach z rodziną.

A, choć tutaj trudno o zdecydowany werdykt (bo dużo zależy od temperamentu graczy), to jednak Zooloretto najlepiej sprawdza się jako pomost pomiędzy gustami i pokoleniami. Estetyczne i sympatyczne wykonanie sprawia, że gra może przypaść do gustu dzieciom w wieku wczesnoszkolnym. Z drugiej strony nie ma tu zbyt wiele agresji ani konfliktowości, więc lepiej bawić się będą gracze o spokojniejszym temperamencie.

Bardziej żywiołowe dzieciaki raczej nie będą miały ochoty (i cierpliwości) na szukanie sposobów na pokrzyżowanie planów rodzicom – chociaż te istnieją (i są dość ważne dla wyniku partii). Gimnazjaliści – zwłaszcza wychowani na grach komputerowych – mogą być zniechęceni estetyką gry (panda zdecydowanie nie jest archetypem macho).

Dla licealistów Zooloretto może być interesujące jako całkiem niezła gra blefu, zwłaszcza po poznaniu niektórych patentów na szkodzenie przeciwnikowi. To samo odnosi się do studentów – jeśli nie są zbyt zmanierowani – gra może dostarczyć im chwili wytchnienia od cięższych gier, zwłaszcza, gdy nie ma pieniędzy na kino dla młodszego rodzeństwa.

Prawda jest taka, że największą siłą Zooloretto jest jego uniwersalność. Można przy nim posadzić siedmiolatka, dwunastolatkę, rodzica i dziadka (szachistę) – a wszyscy będą się w miarę fajnie bawili. Jeśli szukacie sposobu na zarażenie rodziny planszówkami – Zooloretto jest wprost do tego stworzone. Ładne wykonanie i atrakcyjna tematyka kryją w sobie kombinację blefu, szczęścia i strategii.

A jeśli macie młodsze rodzeństwo – to trudno o lepszy wybór.


Dziękujemy wydawcy gry - wydawnictwu G3 - za udostępnienie egzemplarza gry do recenzji
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


7.5
Ocena recenzenta
6.5
Ocena użytkowników
Średnia z 3 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 1
Obecnie grają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: Zooloretto
Seria wydawnicza: Zooloretto
Typ gry: familijna
Wydawca oryginału: Abacus Spiele
Data wydania oryginału: 2008
Wydawca polski: G3
Liczba graczy: od 2 do 5
Wiek graczy: od 8 lat
Czas rozgrywki: ok. 45 min.
Cena: 105 zł



Czytaj również

Szarlatani z Pasikurowic
Mikstura na wszystko
- recenzja
Pszczółki
Jedyna gra, w której dzieci nie lubią misia
- recenzja
Zaklęta Wieża
Kto uratuje księżniczkę, no kto?
- recenzja
Imperializm: Droga ku dominacji
Budowanie cywilizacji po polsku
- recenzja
Wieża duchów
Przesympatyczne memory dla najmłodszych
- recenzja
Smoczy skarb
O tym jak skrzaty przechytrzyły smoka
- recenzja

Komentarze


~Sztefan

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Podobnie jak w Recenzji Cash&Guns, tak i tu chyba czegoś zabrakło. Chodzi mi o jednoznaniowe zyjaśnienie mechaniki. Napisano tylko, że jest podobna do tej z Coloretto. Jak ktoś tej ostatniej gry nie zna, to nie bardzo będzie wiedział o co chodzi z psuciem innym graczom. Dołożą nam zwierzątko, które nie zbieramy, to trudno. Takie mozna odnieść wrażenie.

Oczywiście recenzja nie jest miejscem by przytaczać pełne zasady gry, ale powinny być wyjaśnione w takim stopniu by gracz mógł zrozumieć jak gra działa.
06-12-2008 12:52
Ezechiel
   
Ocena:
0
Prywatnie, jako recenzent stoję na stanowisku, że nie więcej niż 30% całości tekstu może zajmować streszczenie reguł.Wydawało mi się, że cały akapit tłumaczenia zasad zawarty w pierwszej części jest wystarczająco jasny - jak się okazuje, pomyliłem się.

Dzięki za uwagę, spróbujemy się do niej dostosować i rozszerzymy nieco część z tłumaczeniem zasad w następnych recenzjach.
06-12-2008 14:29
~Sztefan

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Wydaje mi się, że nie da się załozyć, że akurat 30% mają stanowić zasady. Wszystko zależy od danej gry. W grze typu Blefuj można przytoczyć zasady w całości, w grze typu Wysokie Napięcie absolutnie się to nie da. Ważne by czytelnik mógł sobie wyrobić zdanie. Reguły powinny być przybliżone tylko w takim stopniu, by wiadomo było jak wygląda przebieg rozgrywki. Nie ma sensu wchodzić w niuanse.

Akurat w recenzji powyżej jest kilkakrotnie wspomniane o szkodzeniu i moim zdaniem warto przybliżyć w jaki sposób można szkodzić, bo opis tego będzie dosłownie jednozdaniowy. W grze bardziej skomplikowanej warto opisać wszystko tylko ogólnie.

Przeładowanie recenzji opisem zasad jest na pewno złe i tylko zanudzi czytelnika. Jak ktoś chce pełne reguły, to niech przeczyta instrukcje ;) Niech zasady zajmują tyle miejsca ile... potrzeba ;)
06-12-2008 17:31
Ifryt
   
Ocena:
0
Warto by też zamieścić choć parę zdjęć elementów gry.
06-12-2008 20:20
~TSTefan

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Oj, nie czepiajcie sie... Dajcie spokój.
21-05-2010 08:41

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.